niedziela, 26 maja 2013

Rozdział XVII: Mecz



Zaczynamy powrotem Belli do rodzinnego domu. Edzio, jak przystało na (ekhm, ekhm) dobrego partnera odwozi swą lubą, tylko po to by odkryć, że miejsce na podjeździe jest zajęte – stoi tam auto Blacków. Edward najeża się, podejrzewając, że Billy chce nastawić Charliego przeciwko Glitter Family (trzymamy kciuki!), ale Bella pacyfikuje jego mordercze zapędy i proponuje że sama rozprawi się z gośćmi.



Tak chyba będzie najlepiej – zgodził się od razu. – Tylko ostrożnie z dzieciakiem, on o niczym nie wie.

Ten „dzieciak” nie za bardzo przypadł mi do gustu.

Jacob jest tylko trochę młodszy ode mnie – przypomniałam.

Edward zerknął na mnie, błyskawicznie się rozchmurzając.

Wiem o tym doskonale – zapewnił mnie z uśmiechem.



- Jest tylko trochę młodszy i jest dzieciakiem! Łapiesz, Bello? Łapiesz? Łapiesz???



Asshole: + 10



Wpuść ich do środka – poinstruował mnie Edward. – Wrócę o zmierzchu.



- No i co się tak gapisz? Rób, co ci każę.



Asshole: + 1



Panicz Edward udaje się z powrotem do swej willi, a Bella wpuszcza do domu Billy'ego z synem. Indianin wręcza dziewczynie paczkę z panierką do ryb domowej roboty, ale Belcia domyśla się, że ów podarek jest tylko pretekstem dla poważnej rozmowy; jej przypuszczenia potwierdzają się, gdy Billy wysyła Jacoba do auta w celu odnalezienia zdjęcia Rebeki (siostry Jake'a; nie martwcie się, jeżeli zapomnieliście, że chłopak ma rodzeństwo, Meyer przez większość czasu też o tym nie pamięta). Między bohaterami wywiązuje się dialog...



...I w tym momencie wywieszam białą flagę.



Rozmowa ciągnie się przez kilka stron, można ją jednak podsumować jednym zdaniem: Billy wie, że Bella wie o Cullenach, a Bella wie, że Billy wie, że ona wie. Niestety, Stefa uparła się, iż drzewostan na naszej planecie musi ulec całkowitemu wyniszczeniu, w związku z czym zostajemy uraczeni wątpliwej jakości dyskusją, która ma wszak jedną wyraźną zaletę: ukazuje ostatecznie, jak bardzo pozbawioną podstawowych manier postacią jest nasza heroina. Wkleję kilka cytatów, inaczej bowiem nikt z was mi nie uwierzy:



Bello, Charlie jest jednym z moich najbliższych znajomych.

Wiem.

Zauważyłem – ważył każde słowo – że ostatnio spędzasz sporo czasu z jednym z Cullenów.

Zgadza się – odparłam cierpko.

Zmrużył oczy.

Może wpycham nos w nie swoje sprawy, ale uważam, że to nie najlepszy pomysł.

Masz rację. To wpychanie nosa w nie swoje sprawy.



Wydajesz się być dobrze poinformowana. Lepiej, niż się spodziewałem.

Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.

Może nawet lepiej od pana.



Charlie bardzo lubi Cullenów – przypomniałam. Indianin zrozumiał moją taktykę doskonale. Nie wyglądał na uszczęśliwionego takim obrotem sprawy, ale i nie był zaskoczony.

Może to i nie mój interes – oświadczył – ale Charliego tak.

Ale będzie i mój, bez względu na to, czy uważam, że to jego interes, czy nie, prawda?



Masz rację – poddał się w końcu. – To twoja sprawa.

Odetchnęłam z ulgą.

Dzięki, Billy.

Ale przemyśl to sobie jeszcze, Bello – doradził.

Jasne.

Spojrzał na mnie z powagą.

Po prostu daj sobie z tym spokój.

Trudno było się z nim kłócić. Znał mnie od dziecka i martwił się o mnie.



Spójrzcie zwłaszcza na ostatnie zdanie. Nawet Belka zdaje sobie sprawę, że całe przesłuchanie Billy'ego wynika jedynie z przywiązania i chęci ochrony jej  i Charliego. WIE, że Indianie mają całkiem niezłe rozeznanie w wampirzej historii. WIE, ŻE WARDO SPĘDZIŁ KILKANAŚCIE LAT, MORDUJĄC LUDZI.



Jej reakcja? „To wpychanie nosa w nie swoje sprawy”.



Pomijając już galopującą głupotę tej ameby – Meyer, naprawdę uważasz, że dobrze wychowana dziewczyna (na jaką wszak kreujesz swojego awatara) powinna odzywać się w ten sposób do trzy razy starszego od siebie przyjaciela domu? Szczególnie biorąc pod uwagę, iż Billy przez całą rozmowę odnosi się do Belli bardzo grzecznie i z wyraźną troską?



Głupota: + 50

Bitch: + 100


Aha Billy – witaj w Brygadzie N! Zdaję sobie sprawę, że będąc na wózku nie jesteś w stanie przedzierać się przez pola minowe z Charliem i Emmettem, ale zawsze możesz pełnić rolę tzw. Mózgu Akcji – jesteś wszak zdecydowanie jedną z najbardziej rozsądnych i trzeźwo patrzących na świat osób w tym uniwersum.





Blackowie odjeżdżają do domu,a Bella idzie na górę, by



przebrać w coś mniej wyzywającego.



(Sięgająca ziemi spódnica i niebieski sweter, pamiętacie?)



Przygotowania przerywa nagły dźwięk telefonu. Belcia przez chwilę ma nadzieję, że dzwoni jej luby, ale



gdyby Edward naprawdę miał mi coś do zakomunikowania zmaterializowałby się po prostu w mojej sypialni.



Hehe...Wyimaginujcie to sobie tylko – McSparkle truchtający kilka kilometrów by spytać Belli, czy nie zostawił u niej przypadkiem swoich notatek z matmy.



Okazuje się, że dzwoni Jessica. Dziewczyna spędziła niezwykle przyjemny wieczór podczas sobotniego balu i postanowiła podzielić się z panną Swan pikantnymi szczegółami (Mike ją pocałował – brawo, stary! To twoja pierwsza dobra decyzja w tej serii). Jess próbuje wyciągnąć od Belki szczegóły jej relacji z Cullenem, ale ta zbywa ją pod pretekstem powrotu Charliego. Następnie Belcia szykuje tatulowi obiad (ryba z niesławną panierką); podczas posiłku zaś stara się dać mu do zrozumienia, że od niedawna jej status na fejsie uległ znaczącej zmianie:



Widzisz, umówiłam się na coś w rodzaju randki z Edwardem Cullenem na dziś wieczór i chciał mnie przedstawić swoim rodzicom... Tato?

Charlie wyglądał tak, jakby miał zaraz dostać zawału.

Tato, nic ci nie jest?

Chodzisz z Edwardem Cullenem? – zagrzmiał.

Oj.

Myślałam, że lubisz Cullenów.

Jest dla ciebie za stary! – zaprotestował Charlie.

Nawet nie wiedział, jak trafna jest jego uwaga.

Oboje jesteśmy z tego samego rocznika.

Czekaj... – Charlie zamyślił się. – To który jest Edwin?

Edward, nie Edwin, jest najmłodszy z całego rodzeństwa. To ten rudy.

Ten miedzianowłosy młody bóg...

Aha. No... to... – Walczył sam ze sobą. – Chyba nie tak źle.



Primo: Przy całej mojej olbrzymiej sympatii do komendanta, nie jestem w stanie zrozumieć, co go tak rozjuszyło. Bella i Edward są opisywani przez Meyer jako tzw. juniors – co jest odpowiednikiem naszej drugiej licealnej, Emmett zaś kończy w tym roku szkołę średnią; innymi słowy (oficjalnie) dzieli ich zaledwie kilkanaście miesięcy. Gdzie tu jakaś olbrzymia różnica wieku?



Secundo: To jest w pewnym sensie bardzo, bardzo smutny fragment. W tym momencie serii Charlie wciąż wierzy, że ma podstawową kontrolę nad życiem swojego dziecka i jest jej w stanie zakazać potencjalnie niebezpiecznej znajomości. Już za trochę ponad rok ten sam mężczyzna będzie bezradnie przyglądał się, jak jego przemieniona w potwora latorośl kłamie mu w żywe oczy w związku z pochodzeniem nad wyraz wyrośniętego Nabuchodonozora. *wzdycha ciężko* Biedny facet.



Głupota: + 1



To twój chłopak, tak?

Można tak powiedzieć.



Czytelnicy, pomóżcie. Czy ktokolwiek jest mi w stanie wyjaśnić, dlaczego dwoje ludzi, którzy „są dla siebie całym życiem”, ma takie olbrzymie problemy ze zdeklarowaniem się jako para – zwłaszcza, że nikt nie protestuje przeciw ich związkowi?



Głupota: + 3



Belcia wyznaje ojczulkowi, że będzie brała (bierny) udział w meczu baseballa, co wywołuje atak wesołości u Swana; chwilę później na progu domostwa pojawia się Cullen, aby zabrać dziewczynę na mecz.



Jeśli dobrze zrozumiałem, udało ci się przekonać moją córkę do baseballu? (...)

Zgadza się, proszę pana. – Nie wyglądał na zaskoczonego tym, że powiedziałam ojcu prawdę. Najprawdopodobniej podsłuchiwał wcześniej jego myśli.



A po co miałaby kłamać, u diaska? Bello, wiem, że wraz ze swym lubym jesteście jednymi z największych manipulantów w historii literatury, ale co za dużo, to niezdrowo. A – podchodzisz wyjątkowo spokojnie do faktu, że wybranek grzebie bez pozwolenia w głowie twych (deklaratywnych) najbliższych.



Głupota: + 1

Zła córka: + 5



Zaopiekujesz się moją dziewczynką jak należy?

Wydałam z siebie jęk protestu, ale mnie zignorowali.

Tak jest. Przyrzekam, że będzie przy mnie bezpieczna.

Od Edwarda aż biły szczerość i uczciwość.



Subtelny foreshadowing czy kolejna próba przekonania nas o wspaniałości Edzia? Zdecydujcie sami.





Nasze gołąbeczki zbierają się na mecz. Niespodzianka – na parkingu, zamiast nieśmiertelnego Volvo, czeka na nas taki oto pojazd:



Za moją furgonetką stał gigantyczny lśniący czerwienią jeep – jego opony sięgały mi niemal do pachy. Tylne i przednie reflektory otaczały metalowe ochraniacze, a do zderzaka przyczepione były cztery wielkie światła punktowe.



No proszę – wreszcie jakieś porządne autko. Zgadnijcie, do kogo należy? (Nie, nie będzie nagrody za prawidłową odpowiedź – tylko jedna osoba w tej rodzinie jest na tyle Niesamowita, aby kupić sobie coś tak fajnego).







Team Emmett!



Wardo pomaga Belli zapiąć pasy (tym razem nie będzie punktów karnych – Niesamowity Wóz Emmetta wymaga specjalnych szelek do jazdy po wertepach), po czym wyznaje, że samochód nie da rady dowieźć ich do samego celu (McSparkle, daj spokój; przyznaj po prostu, że jesteś kiepskim kierowcą i Emmett zabronił ci narażać jego maleństwo na szwank), w związku z czym część drogi będą musieli przebyć pieszo. I tu pojawia się problem - „pieszo” oznacza dla Edka powtórkę z rozrywki z Polany Miłości; innymi słowy, Bella ma robić za plecak. Dziewczyna jest wyraźnie przeciwna temu konceptowi i ciężko ją za to winić, skoro ostatnia próba zakończyła się dla niej falą potężnych mdłości.



Uwaga, konkurs. Czy Edward, usłyszawszy, iż ukochana nie chce podróżować z nadmierną prędkością na jego plecach:



a) zaproponował, że w takim razie spróbują innej metody – np. weźmie ją na ręce, dzięki czemu Belka będzie mogła schować twarz w zagłębieniu jego szyi, a on sam pobiegnie nieco wolniej niż zazwyczaj

b) stwierdził, że pójdą (przynajmniej kawałek drogi) normalnym tempem – mecz nie zając, mogą w końcu przegapić jedną rundę

c) postanowił użyć seksu jako środka do postawienia na swoim.



...To naprawdę smutne, gdy wiesz, że twoi czytelnicy od razu odgadną, iż najbardziej obrzydliwa odpowiedź jest tą właściwą.



Co, nie wierzycie mi? No to patrzcie:



Hm – Zamyślił się na chwilę. – Coś mi się wydaje, że będę musiał popracować nad twoimi wspomnieniami.

(…)

Zaraz zobaczysz. – Oparłszy dłonie o karoserię samochodu, pochylił się nade mną, przyglądając mi się z uwagą. Przywarłam do auta. Nie miałam jak uciec. Edward pochylił się jeszcze bardziej, nasze twarze dzieliło teraz zaledwie kilka centymetrów. Głęboko w jego oczach żarzyły się iskierki wesołości.

Powiedz, czego dokładnie się boisz? – zapytał, oszałamiając mnie po raz kolejny samą wonią swojego oddechu.

Tego, że uderzę o drzewo. – Przełknęłam głośno ślinę. – I zginę na miejscu. I że jeszcze potem zwymiotuję.

Nie pozwolił sobie na to, żeby się roześmiać – pocałował mnie za to we wgłębienie między obojczykami.

Nadal się boisz? – zamruczał, nie odsuwając chłodnych warg od mojej skóry.

Tak. – Miałam trudności z koncentracją. – Że uderzę w drzewo. I, że zrobi mi się niedobrze.

Przejechał mi powolutku nosem po szyi, od miejsca, w którym mnie pocałował, aż po brodę. Jego oddech był tak lodowaty, że szczypał niczym powietrze w mroźny dzień.

A teraz? – szepnął wtulony w mój policzek.

Bez zmian – wymamrotałam. – Drzewa. Wymioty.

Edward złożył delikatne pocałunki na moich powiekach.

Bello, chyba nie myślisz, że mógłbym uderzyć w drzewo?

Ty nie, ale ja tak – odparłam, ale już bez większego przekonania.

Zwęszywszy rychłe zwycięstwo, Edward pocałował mnie kilkakrotnie w policzek, zatrzymując się tuż przed kącikiem ust.

Sądzisz, że pozwoliłbym na to żebyś się przy mnie zraniła?

Musnął moją rozedrganą dolną wargę swoją górną.

Nie. – Wiedziałam, że oprócz drzew miałam jeszcze jeden argument, ale zupełni wyleciał mi on z głowy.

Sama widzisz. – Nasze wargi dotykały się co chwila – Nie ma się czego bać, prawda?

Poddałam się.

Nie, nie ma.

Słysząc to, Edward ujął moją twarz w obie dłonie i pocałował mnie nareszcie tak zupełnie na serio, namiętnie, niemal brutalnie.



Tu już nawet nie chodzi o fakt, że McSparkle stosuje coś, co ludność anglojęzyczna określiłaby mianem sex into submission. Bella NIE CHCE podróżować na grzbiecie Edka i ma do tego święte prawo. Czy Cullen rozważa zatem, w jaki sposób osiągnąć kompromis i znaleźć taki rodzaj transportu, który pasowałby im obojgu? A skąd – na co komu ustępstwa, skoro można (za pomocą perswazji fizycznej) „przekonać” kogoś do swojego widzimisię?



Tyran: +10



Belcia, podniecona pocałunkiem „na serio” (Czyli co, właśnie ma wątpliwą przyjemność doświadczać uroku przemiany na skutek jadu w ślinie Edzia? Meyer, do czorta, zdecyduj się w końcu, czy ta dwójka może całować się po francusku, czy nie...No, chyba, że to było po prostu niezwykle namiętne przyciśnięcie warg), dosłownie rzuca się na swojego nie-chłopaka. Reakcja naszego Adonisa?



A niech cię, dziewczyno! Wpędzisz mnie do grobu.

Pochyliłam się do przodu, opierając dłonie o kolana.

Jesteś niezniszczalny – wydusiłam, starając się złapać oddech.

Może i w to nawet wierzyłem, ale później poznałem ciebie! – warknął. – Ruszmy się stąd lepiej, zanim zrobimy coś naprawdę głupiego.

(…)

I nie zapomnij zamknąć oczu! – przypomniał mi srogim tonem.

(…)

Jesteśmy na miejscu, Bello.

Odważyłam się otworzyć oczy. Rzeczywiście, staliśmy. Rozluźniając odrętwiałe mięśnie, zaczęłam ześlizgiwać się na ziemię, wylądowałam jednak na plecach i jęknęłam z bólu i zaskoczenia. Z początku Edward nie zareagował, uznając najwyraźniej, że jest jeszcze na mnie zły, a zatem powinien mnie wyniośle ignorować. Musiałam jednak wyglądać wyjątkowo komicznie, bo po krótkiej chwili nie wytrzymał i wybuchł głośnym śmiechem. Podniosłam się i nie zwracając na niego uwagi, zabrałam do ścierania z kurtki listków paproci i błota. Jeszcze bardziej go to rozśmieszyło. Zirytowana odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w las.

Dokąd to? – Schwycił mnie w talii.



Od czego by tu...



  • Bella jest albo bardzo, bardzo sfrustrowana seksualnie, albo bardzo, bardzo głupia i pozbawiona instynktu samozachowawczego w tak dalekim stopniu, iż właściwie powinno się ją kwalifikować jako osobę z poważnymi zaburzeniami psychicznymi.
  • Wardo – za każdym razem, gdy myślę, że nie mógłbyś być już bardziej uroczy, udowadniasz mi, jak bardzo się mylę. Szacuneczek.
  • Znów to samo. Normalny facet, który na widok dziewczyny potykającej się i upadającej na rzyć prycha śmiechem i czule rzuca „Oj, ty moja niezdaro”? Ok. Psychopatyczny goguś, który całą radość życia zdaje się czerpać z pogrążania innych, w tej samej sytuacji? Nie ok.



Głupota: + 20

Asshole: + 40



Ha! Niespodzianka! McSparkle wcale nie był zły na Belkę!



Byłeś wściekły.

Byłem.

A dopiero co powiedziałeś...

Że nie byłem zły na ciebie. Nie widzisz tego, Bello? – Spoważniał. – Naprawdę nie rozumiesz?

Czego znowu nie rozumiem? – Zaskoczyła mnie ta nagła zmiana nastroju.

Że nigdy nie jestem zły na ciebie. Jakże bym mógł? Jesteś taka dzielna, ufna... taka ciepła.

To dlaczego tak się zachowujesz? – wyszeptałam. Zawsze wydawało mi się, że w takich chwilach jest sfrustrowany – i ma do tego pełne prawo. Że irytują go moja powolność, mój słaby charakter, moje spontaniczne reakcje...


Istnieje pewna rzecz, która (używając bardzo łagodnego eufemizmu) straszliwie irytuje mnie w tych książkach, a na którą nie mamy niestety odpowiedniej kategorii. Mówię o sposobie, w jaki Belka (a więc i Stefa) opisują ludzkość. Jeżeli stworzę na koniec analiz wspomniany wcześniej esej, spodziewajcie się długiej tyrady na temat tego zjawiska.



Na cóż jednak w takim razie wściekał się nasz bohater?



Wpadam w straszliwy gniew – wyjaśnił cichym głosem – bo nie potrafię cię należycie chronić. Sama moja obecność jest dla ciebie ryzykowna. Czasami czuję do siebie wstręt. Powinienem być silniejszy, powinienem móc...

Zakryłam mu usta dłonią.

Przestań.

Odsunął ją, ale przytrzymał przy policzku.

Kocham cię – powiedział. – To marna wymówka, ale i szczera prawda.


Innymi słowy:







Meyer? To jeden z najbardziej obrzydliwych motywów, jaki tylko mogłaś zawrzeć w swoich godnych pożałowania dziełach – a mówimy tu o serii, gdzie triumf święci child grooming oraz samobójstwo w imię kiepsko pojmowanej miłości.



I dlaczego żaden edytor nie uświadomił Stefcia, jak boleśnie nienaturalne i śmieszne są przemowy Edzia?







Angst: + 20





No, gołąbeczki już pogodzone, czas zatem na...ech...mecz baseballu. Na polanie (nie, to nie Polana Miłości; tę nazwijmy roboczo Polaną Konferencyjną, jako że to właśnie tu Cullenowie zmuszeni będą odbyć wszelkie starcia i dysputy ze swymi oponentami) obecna jest cała rodzina. Nowo przybyłych witają Esme, Alice i Emmett:



Czy to ciebie słyszeliśmy przed chwilą, Edwardzie? – spytała Esme, podszedłszy bliżej.

Myśleliśmy już, że to jakiś niedźwiedź się krztusi – dodał Emmett.







Chodźmy. – Alice złapała go za rękę i rzuciła się dzikim pędem ku środkowej gigantycznego boiska. W biegu przypominała rączą gazelę. Jej bratu także nie brakowało wdzięku i poruszał się z równie zawrotną szybkością, ale z pewnością nie można było obdarzyć go takim epitetem.



Uwaga, ankieta: Jakie zwierzę mógł przypominać Emmett? Propozycje proszę zamieszczać w komentarzach, pamiętając, iż musi ono być godnym reprezentantem Niesamowitości jedynego porządnego Cullena.



Nawiasem mówiąc, opisy sposobu poruszania się Ali stają się coraz głupsze. Naprawdę, Stefa, wystarczy, że kazałaś tej biednej dziewczynie odstawiać „Jezioro Łabędzie” na środku stołówki; nie pogrążaj jej jeszcze bardziej.



No dobra, czas na mecz. Na miejsca...



...O nie. Znów to samo?



Najwyraźniej Esme uznała, iż napięta atmosfera na kilka minut przed grą (choćby i w rodzinnym gronie) to najlepszy moment, by podzielić się swoją tragiczną historią. Tak, tak – czas na nową porcję wypełnionej angstem przeszłości kolejnego z Cullenów (nawiasem mówiąc, w przeciągu całej serii nie poznajemy ze szczegółami jedynie dwóch życiorysów – Alice i Emmetta. Historia Ali zostaje jednak nakreślona dosyć wyraźnie poprzez wypowiedzi innych postaci na przestrzeni wszystkich tomów; jeśli chodzi o Ema...Cóż, tutaj macie wycięty fragment epilogu „Zmierzchu”. Nie jest perfekcyjny [Meyer ma obsesję na punkcie wciskania kwiecistych opisów i wzniosłych słów w usta wszystkich postaci bez względu na to, czy przypadkiem nie gryzie się to z ich charakterami], ale to i tak zdecydowanie najlepszy opis przemiany w tej serii. 'I'd had a little too much fun in my twenty human years' – no, sami powiedzcie, jak można go nie lubić?).



No cóż, nie ma co ukrywać, że rzeczywiście często traktuję ich jak własne dzieci.



Co jest a) przerażające i b) nieprawdopodobne psychologicznie. Esme ma dwadzieścia sześć lat, jej najmłodsze „dziecko” siedemnaście (Edward), najstarsze zaś – dwadzieścia jeden (Jasper). Dlaczego młodsza część Cullenów w ogóle zgadza się traktować jak matkę kogoś, kto w najlepszym przypadku mógłby funkcjonować jako starsza siostra? I na czym owo „matkowanie” właściwie polega? Jej pseudo-dzieci to wampiry – są superszybkie, supersilne, samodzielne, dorosłe i niezniszczalne. Oni naprawdę nie potrzebują jakiejkolwiek opieki, a nic w całej serii nie wskazuje na to, by Esme wypełniała im lukę związaną z brakiem ciepła czy czułości. Carlisle jako ojciec ma przynajmniej tyle sensu, że jest on liderem i przywódcą ich grona; Esme to stepfordzka żona, która jednakże nie ma nawet możliwości zrealizować swojej wymarzonej zabawy w dom.



Głupota: + 40



Historia jest na szczęścia bardzo krótka: Esme, oszalała z rozpaczy po stracie kilkudniowego synka, rzuciła się z klifu. Tu opowieść się kończy, ale z kanonu wiemy, iż Carlisle odnalazł ją w kostnicy i słysząc słabe bicie serca, postanowił przemienić na swoją towarzyszkę życia.






...Carlisle zmusił kobietę, która chciała popełnić samobójstwo po śmierci swojego dziecka do wiecznej egzystencji w roli bezpłodnego potwora.






...Czy Meyer naprawdę nie widzi, jak wielkie monstra robi ze swoich ukochanych pacynek?



Asshole: + 1000





No, wreszcie zaczynamy mecz. I wiecie co? Jestem w kropce. Naprawdę nie wiem, jak to zanalizować. Stefcia opisuje najnormalniejszą w świecie grę w baseball (ktoś rzuca, ktoś odbija piłeczkę, ktoś przegrywa i ktoś wygrywa), z tą różnicą, iż co jakiś czas przypomina nam, o ile lepsi od nas, szaraczków, są Cullenowie jeśli chodzi o sprawność fizyczną i wszelakie zmysły. Pozwólcie zatem, iż skupię się po prostu na co ciekawszych cytatach:



Spodziewałam się, że chłopak lada chwila przejdzie do ostatniej bazy, ale kiedy przykucnął, gotując się do wybicia, zorientowałam się, że właśnie tam się ona znajduje. Żaden człowiek na miejscu Alice nie zdołałby dorzucić piłki na taką odległość.



Pytanie numer 1: Właściwie jaki był cel przywleczenia Belli na ten mecz? Rozumiem, że Cullenowie wolą grać na większej przestrzeni, bo jest to dla nich wygodniejsze, ale przy takiej odległości (oraz wampirzej szybkości) ta biedna dziewczyna nie będzie wiedziała nawet, gdzie w danym momencie znajduje się piłka!



Głupota: +1



Tym razem kij jakimś cudem trafił niewidzialny pocisk, o czym powiadomił nas przeraźliwy huk, który odbił się echem od pobliskich gór. Natychmiast zrozumiałam, czemu niezbędna była im burza z piorunami.



Pytanie nr 2: Z czego zrobiona jest piłka, skoro wytrzymała tak silne uderzenie?



Głupota: +1



Złapana! – zawołała Esme, wykonując swoje obowiązki sędziego. Spojrzałam z niedowierzaniem ku ścianie lasu. Edward wyskoczył spomiędzy drzew, trzymając piłkę wysoko w górze. Nawet z tej odległości widać było, że triumfalnie się uśmiecha.

Emmett uderza z nas wszystkich najmocniej – wyjaśniła mi Esme – ale Edward z kolei najszybciej biega.



Pytanie nr 3: Czy naprawdę musimy być nieustannie informowani o cudowności McSparkle'a?



Mary Sue: + 5



I jak ci się podoba?

Jedno wiem na pewno. Już nigdy nie będę w stanie obejrzeć w całości zwykłego meczu ligowego. Umarłabym z nudów.

Akurat uwierzę, że cię wcześniej ekscytowały – [Edward] zaśmiał się.

Muszę jednak przyznać, że jestem odrobinę rozczarowana – oświadczyłam, chcąc się nieco podroczyć.

Co cię rozczarowało? – zdziwił się szczerze.

Cóż, miło by było się dowiedzieć, że istnieje, choć jedna dziedzina, w której nie jesteś

najlepszy na świecie.



Aaaa!



Mary Sue: + 10



Blablabla, ktoś łapie, ktoś zagrywa...Aż tu nagle!



...



Zauważyliście może, czego do tej pory nie uświadczyliśmy w tej książce? Tak jest – mówię o antagonistach. Stefie przypomniało się wreszcie, iż wypadałoby wprowadzić jakiś realny konflikt do tej nieszczęsnej powieści. Efekt jest...sami zobaczycie.



Alice nagle nawiedza wizja – okazuje się, że Nomadowie, o których dwa rozdziały temu wspominał Edward postanowili nieco dłużej pokręcić się po Forks.



Ile mamy czasu? – spytał Carlisle Edwarda.

Zanim odpowiedział, skoncentrował się na czymś intensywnie.

Mniej niż pięć minut. – Skrzywił się. – Biegną. Nie mogą się doczekać. Chcą się włączyć do gry.

Wyrobisz się? – Carlisle znów zerknął na mnie przelotnie.

Nie, nie z obciążeniem – odparł Edward krótko. – Poza tym ostatnia rzecz, której nam trzeba, to to, żeby coś wywęszyli i postanowili zapolować.






Chwila, moment. O co właściwie chodzi?



Wampiryczni goście, jak się niedługo przekonamy, nie mają żadnych złych zamiarów (o tym, jak bezsensowne jest robienie z nich czarnych charakterów, dowiecie się ze szczegółami w następnym odcinku), ot – zaciekawiło ich, czemu duża grupa wampirów spędza czas na grze w baseball. Dlaczego Cullenowie w ogóle rozważają ewakuację Belki? Wąpierze u Meyer to rozsądne istoty, które kierują się wprawdzie instynktem, ale wymykają się wszelkiej kontroli jedynie będąc w pobliżu krwi – przecież nie rzucają się na każdego napotkanego człowieka, u diaska! Nawet, jeżeli weźmie się pod uwagę niezwykły zapach Belli – wszystko, co muszą zrobić nasi protagoniści to odsunąć dziewczynę na bezpieczną odległość i oznajmić: „Ona jest z nami. Nie chcemy walczyć, więc zostawcie nas w spokoju i ruszajcie w dalszą drogę.” Na Glitter Family składa się dziewczyna, która może przewidzieć każdy ruch przeciwnika (tylko w co drugi piątek nieparzystych miesięcy), chłopak czytający w myślach, doskonale zaprawiony w bojach były dowódca wampirzej armii oraz facet o imponującej (nawet jak na przedstawiciela swego gatunku) sile fizycznej.



Czy ktoś może mi zatem wyjaśnić, dlaczego rodzina doktora zachowuje się, jakby zmierzała w ich stronę cała gwardia Volturi?



Głupota: + 200



Ilu ich jest? – spytał Emmett Alice.

Troje – odpowiedziała lakonicznie.

Troje! – żachnął się. – To niech sobie przychodzą. – Nieświadomie napiął imponujące

muskuły ramion.



...Emmett, przestań. Twoja Niesamowitość (w tym wypadku połączona jeszcze z logicznym rozumowaniem) znacząco przekracza dopuszczalne normy w tym gniocie. Przykro mi, stary, ale Stefa nie lubi zaradnych, odważnych mężczyzn.



Carlisle wykazuje się minimum rozsądku (jest to warte podkreślenia, jako że od tej chwili Cullenowie będą zachowywać się coraz idiotyczniej) i postanawia, że będą kontynuować grę jakby nigdy nic, by nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania gości. Edward odstępuje swoje miejsce na boisku Esme, a sam przygotowuje swej lubej niezbędny kamuflaż, jakim jest...rozpuszczenie jej włosów (Edwardzie, Bella to nie Wookie, szyja nadal będzie odsłonięta od frontu). Rozdział kończy się posępnym i nielogicznym:



Wszyscy słyszeli to, czego mnie słyszeć nie było jeszcze dane – odgłosy przedzierania się przez chaszcze.



Kim są tajemniczy wędrowcy? Jakie są...hehe... motywy ich działań? Dowiecie się tego już w przyszłym tygodniu.





Statystyka:



Asshole: 1051

Głupota: 317

Bitch: 100

Angst: 20

Mary Sue: 15
Tyran: 10

Zła córka: 5





Maryboo