niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział XXII: Zabawa w chowanego

Ta książka jest naprawdę niebezpieczna. Ostatni rozdział o mało nie zniszczył naszej dzielnej Maryboo. Czy dziś będzie równie idiotycznie? Zobaczmy.

Belka wychodzi z sypialni i zastaje Alę w trakcie wizji. 

- Bella - dobyło się z jej ust.
- Jestem przy tobie - odparłam.
Odwróciła głowę w moim kierunku, ale choć patrzyła mi prosto w oczy, jej spojrzenie pozostawało nieobecne. Uświadomiłam sobie, że wcale mnie nie wołała - odpowiadała jedynie na pytanie Jaspera.
- Co zobaczyłaś? - spytałam tak wypranym z wszelkich emocji głosem, że nie zabrzmiało to wcale jak pytanie.
Jasper przyjrzał mi się badawczo. Utrzymując ze wszystkich sił tępy wyraz twarzy, czekałam na jego dalszą reakcję.

Cóż, akurat taki wyraz twarzy to dla ciebie nie pierwszyzna, Belciu, powinnaś to już mieć opanowane. Alice wreszcie oznajmia, że widziała jedynie ten sam pokój, co wcześniej. I żadne podjęte w międzyczasie decyzje Tofika i Belki nie wpłynęły na wizję? Orly? (+5 głupota) Swanówna też tej bzdury nie kupuje i podejrzewa, że w nowej wizji wampirzyca zobaczyła również Belkę. 

Łabędziątko idzie wykonać poranne czynności. Cała trójka udaje się następnie na lotnisko. W drodze Bellissima wypytuje Alicję o jej niesamowicie niespójny dar. 

- Jak to działa? No wiesz, te twoje wizje. Jak to jest? - Wyglądałam przez boczną szybę ze znudzoną miną. - Edward mówił mi, że nie są stuprocentowo pewne, że pewne elementy się zmieniają, czy tak? - Nie myślałam, że aż tak trudno będzie mi wypowiedzieć jego imię. Musiał wyczuć to Jasper, bo znów zalała mnie fala otępienia.
- Tak, to prawda. Pewne elementy - powiedziała cicho. Miejmy nadzieję, pomyślałam. - Niektóre przepowiednie są pewniejsze od innych, na przykład te dotyczące pogody. Gorzej z ludźmi. Widzę, co zrobią, dopiero wtedy, kiedy się na daną rzecz zdecydują. Gdy zmieniają zdanie, choćby jeden drobiazg, wszystko może potoczyć się inaczej.

Szkoda tylko, że sama ałtorka w ogóle o tym nie pamięta.

- Czyli zobaczyłaś Jamesa w Phoenix dopiero wtedy, kiedy zdecydował się tu przyjechać?
- Tak - potwierdziła. Nadal była czujna.
Mnie również zobaczyła w lustrzanej sali z Jamesem, wtedy, kiedy zdecydowałam się tam z nim spotkać. Starałam się myśleć o tym, co jeszcze widziała. Jasper wyczułby, że panikuję, i zrobiłby się podejrzliwy. Tak czy siak, po najnowszej wizji Alice mieli zapewne zamiar obserwować mnie wyjątkowo uważnie. Moje szanse na ucieczkę były zerowe.
I dlatego oczywiście plan się powiedzie. Cóż, mamy w tej książce do czynienia z bandą niezbyt lotnych osobników po każdej ze stron, więc nie powinnam być zdumiona.


Gdy dotarliśmy na lotnisko, okazało się, że szczęście mi sprzyja, przynajmniej odrobinę. Mieliśmy czekać na Edwarda w terminalu czwartym, tym największym, który przyjmował najwięcej lotów. Nie marzyłam o niczym więcej - terminal ten zapewne z racji swoich rozmiarów, miał najbardziej skomplikowany układ i, co najważniejsze, pewne drzwi na poziomie drugim, które były moją jedyną nadzieją.

Pokój Życzeń? 

Belka, Ala i Jazz czekają na przylot Edka. Swanówna cały czas szuka sposobności, żeby uciec swoim opiekunom. Wreszcie postanawia działać. Belcia oznajmia, że zgłodniała i chce iść na śniadanie. Alice wstaje, żeby jej towarzyszyć, ale nasza hirołina woli chodzące Relanium, co by jej się lepiej trawiło bez angstu. 

Nie o żarcie jednak chodzi, a o damską toaletę. Jazzowi nie pozostaje nic innego, jak tylko zostać przed drzwiami z powodów oczywistych. I nic temu jakoby inteligentnemu strategowi nie zaświtało we łbie? Najpierw Belka odmawia pójścia ze swoją BFF, by za chwilę wleźć do jedynego miejsca, do którego facet nie ma wstępu. Ja wiem, Jasperku, że w przebiegłość pustogłowej Belki ciężko uwierzyć, ale mogłeś zastosować minimum podejrzliwości. (+1 głupota) 


Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, puściłam się biegiem. Pamiętałam doskonałe, jak kiedyś się tu zgubiłam, i pamiętałam, dlaczego - toaleta ta miała dwa wyjścia. Drugie drzwi tylko kilkanaście metrów dzieliło od wind. Liczyłam na to, że Jasper rzeczywiście nie ruszy się z miejsca, bo wówczas nie miał szans mnie zobaczyć. Wybiegłam z toalet, nie oglądając się za siebie. Wiedziałam, że druga taka okazja się nie powtórzy, więc nawet gdyby mnie dostrzegł, nie wolno mi się było zatrzymać. Gapili się na mnie ludzie, ale ich zignorowałam. Windy kryły się za najbliższym rogiem, a drzwi tej, która akurat jechała w dół wypełniona po brzegi, właśnie się zamykały. Dałam szczupaka w ich stronę i śmiało wsunęłam rękę w szparę, żeby się otworzyły. Udało się. Wepchnęłam się prędko pomiędzy poirytowanych podróżnych, sprawdzając przy okazji, czy świeci się parter. Na szczęście ktoś już wcisnął ten guzik przede mną.
Gdy tylko drzwi windy otworzyły się na interesującym mnie poziomie, wyskoczyłam z niej i popędziłam dalej, nie zważając na protesty potrącanych przechodniów. Zwolniłam jedynie na chwilę przy strażnikach nadzorujących odbiór bagaży. W oddali majaczyło już wyjście. Nie mogłam nawet upewnić się, czy nikt mnie nie goni - miałam tylko kilka sekund przewagi nad tropiącym mnie po zapachu Jasperem. Biegłam tak szybko, że o mały włos nie rozbiłam szyby w otwierających się automatycznie drzwiach - jak dla mnie otwierały się zbyt wolno. Wypadłam na zewnątrz.

Czy ktoś jeszcze pamięta, że nasza Belcia jest tak przeuroczo niezdarna? Widać, Stefci wyleciało z głowy, bo Swanówna zapieprza po tym wyładowanym ludźmi lotnisku jak Usain Bolt i jakoś ani razu nie przydzwoniła zębami o podłogę. 


Najpierw autobusem, a potem taksówką Belka jedzie na spotkanie z Tofikiem. Oczywiście w międzyczasie dla podwyższenia morale rozmyśla o Edziu i jego „marmurowych ramionach”.


Wyobraziłam sobie, co by było, gdybym została na lotnisku. Stojąc na palcach, wyciągałabym szyję ponad ludzkie kłębowisko, byle tylko jak najszybciej zobaczyć ukochaną twarz. Z jakim wdziękiem z jaką chyżością Edward przemykałby w rozdzielającym nas tłumie. A potem, gdy zostałoby mu jeszcze tylko parę kroków, lekkomyślna jak zawsze, rzuciłabym się w jego kierunku, by nareszcie znaleźć się w jego marmurowych ramionach. Wtedy byłabym już bezpieczna. Zastanawiałam się, dokąd byśmy pojechali. Pewnie gdzieś na północ, gdzie i za dnia mógłby przebywać na dworze. A może w miejsce tak odludne, że znów moglibyśmy leżeć razem w słońcu? Wyobraziłam sobie Edwarda nad brzegiem morza, ze skórą iskrzącą się niczym powierzchnia wody. Nie przeszkadzałoby mi to zbytnio, gdybyśmy mieli się tak ukrywać w nieskończoność. Czułabym się jak w niebie nawet uwięziona z nim w pokoju hotelowym. O tyle rzeczy chciałam się go jeszcze zapytać. Moglibyśmy rozmawiać całymi godzinami - nie musiałabym spać, nie musiałabym się ani na moment od niego oddalać.

Tylko po co? Gdyby cały wasz plan od samiusieńkiego początku nie był niesamowitych rozmiarów bzdurą nic z tego nie byłoby potrzebne. Ale co z tego, że twoja rodzina byłaby w wiecznym niebezpieczeństwie ze strony mściwego Tofika, gdybyś mu się wymknęła z Edziem u boku. Ważniejsze, że mogłabyś się z nim wygrzewać na jakiejś egzotycznej plaży. I tradycyjnie: priorytety, bitch, priorytety. (+100 bitch)


Belka dojeżdża wreszcie do domu mamy. Tofik zostawił tam dla niej numer telefonu. UGH, następna komplikacja. Ja wiem, wizja Alice, sala baletowa itp, ale Dżejms naprawdę nie mógł zmienić zdania i czekać na nią w domu i bez ceregieli ją zeżreć? Zalicza się więc do tej większości szwarccharakterów, którzy zamiast prostych rozwiązań wolą wszystko zagmatwać i jeszcze walnąć monolog o tym, jak bardzo są evil, dzięki czemu bohater zdąży zwiać lub dobyć jakiejś broni. Albo, jak w przypadku omdlewających damsels in distress, aż nie przybędzie US Cavalry z odsieczą. (+50 głupota) 


Oczywiście Tofik każe Belce iść do szkoły tańca na final showdown. 

Wydawało mi się, że biegnę straszliwie wolno, jakby beton nie dawał moim stopom dość oparcia, jakbym przedzierała się przez mokry piasek. Kilkanaście razy się potknęłam, a raz nawet przewróciłam - upadłam, podniosłam chwiejnie i znowu upadlam.

No, wreszcie. Chociaż myślę, że to jej upadanie ma pokazać angst i tragizm sytuacji, a nie jakąś konsekwencję cech bohatera. 


Swanówna dociera do studia tańca, gdzie ponownie słyszy wołanie matki. 


- Bella? Bella? - Znów ten histeryczny ton. Odruchowo rzuciłam się do drzwi oświetlonego studia, zza których dobiegał uko¬chany głos.
- Ale mi napędziłaś stracha, Bello! Nigdy więcej mi tego nic rób! - odbiło się echem od ścian długiej, wysokiej sali.
Rozejrzałam się, dookoła, ale sala była pusta. A potem usłyszałam za plecami jej śmiech i odwróciłam się na pięcie.
Rzeczywiście, była tu, a raczej tam - na ekranie telewizora. Mierzwiąc mi włosy, przytulała mnie do siebie z wyrazem ulgi na twarzy. Nagranie to pochodziło ze Święta Dziękczynienia, miałam wtedy dwanaście lat. Po raz ostatni odwiedzałyśmy moją babcię z Kalifornii, która zmarła niespełna rok później. Pewnego dnia pojechałyśmy na plażę i na molo straciłam równowagę, wychylając się przez barierkę. To stąd wzięła się panika w głosie mamy.
Ktoś zdalnie wyłączył film i ekran zrobił się niebieski.

Czyli Tofik poszedł na łatwiznę. Od samego początku nie było żadnego realnego zagrożenia dla Renee. Ale co się dziwić. Brzydal pewnie od razu rozkminił, że Cullenowie i przede wszystkim Bellissima to banda półgłówków, więc po co się gimnastykować. Normalnie żarło z dostawą pod dowolny adres. Sweet.


I nagle łuski spadły mi z oczu. Mamie nic nie groziło, była nadal na Florydzie. Moja wiadomość jeszcze do niej nawet nie dotarła, Nigdy nie miało być jej dane umierać ze strachu na widok tej nienaturalnie bladej twarzy o ciemnoczerwonych oczach Mamie nic nie groziło.

Łuski z oczu, mhm, ładny eufemizm. 


- Jakoś nie masz mi za złe tego, że wystrychnąłem cię na dudka.
- Nie mam. - Moje odkrycie dodało mi odwagi. Nie dbałam o to, co się ze mną teraz stanie. Wkrótce będzie po wszystkim pomyślałam. James zostawi Charliego i mamę w spokoju, a ja już nigdy nie będę musiała się bać. [ No, słonko, tego akurat nie wiesz na pewno, że ich zostawi. Mógłby ich zabić np. for the lolz.] Zaczęłam odczuwać zawroty głowy. Z krańców świadomości otrzymałam ostrzeżenie, że lada chwila mogę załamać się pod ogromem stresów.
- Hm, nie kłamiesz. Cóż za niezwykła postawa. - Przyjrzał mi się z zainteresowaniem. Tęczówki jego ciemnych oczu, niemal czarne, jedynie przy brzegach połyskiwały rubinowo. Był głodny.
- W jednym muszę przyznać rację twojej wampirzej rodzince, wy, ludzie, potraficie jednak zaintrygować. Chyba rozumiem teraz, po co się z wami zadawać. To doprawdy zadziwiające, że można do tego stopnia nie dbać o własne dobro.

Oj tak, Belka się tak poświęca dla wszystkich dokoła, borze liściasty, co za wspaniałe dziewczę. Zaprawdę powiadam, bijmy pokłony! (+100 Mary Sue)


- Pewnie teraz postraszysz mnie, że twój chłopak w końcu mnie dopadnie? - Odniosłam wrażenie, że James właśnie na to liczy.
- Nie, nie sądzę, żeby miał mnie pomścić. W każdym razie prosiłam go, żeby tego nie robił.
- I co on na to?
- Nie mam zielonego pojęcia. - Dziwnie łatwo było mi konwersować z moim uprzejmym katem. - Zostawiłam dla niego list.
- List pożegnalny, jakie to romantyczne. I co, myślisz, że ciebie posłucha? - Ton jego głosu zmienił się odrobinę - po raz pierwszy wyczułam nutkę sarkazmu.
- Taką mam nadzieję.
- Cóż, ja mam nadzieję, że stanie się inaczej. Widzisz, trochę za szybko się z tym wszystkim uwinąłem i, szczerze mówiąc, nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Spodziewałem się znacznie większego wyzwania. Tymczasem starczyło mieć odrobinę szczęścia.

Kotuś, no błagam, przecież wiesz, z kim masz do czynienia. Wykiwać Glitterfamily to jak zabrać dziecku zabawkę. 

Wzorem wspomnianych przeze mnie gadatliwych villainów Tofik ględzi w najlepsze.


- Kiedy Victoria zorientowała się, że nie zdoła osaczyć twojego ojca, kazałem jej dowiedzieć się czegoś więcej o tobie. Tropienie cię z kontynentu na kontynent nie miało większego sensu, skoro mogłem zaczekać na ciebie w komfortowych warunkach w wybranym przez siebie miejscu. I tak, po rozmowie z Victorią, postanowiłem udać się do Phoenix, by złożyć krótką wizytę twojej matce. Poza tym sama twierdziłaś przecież, że masz zamiar wrócić do domu. Z początku nawet nie marzyłem o tym, że mówisz prawdę, ale potem zacząłem się zastanawiać. Ludzkie istoty są w końcu tak bardzo przewidywalne, a znajome strony dają im poczucie bezpieczeństwa. I czy nie byłby to iście diabelski fortel? Schować się w najbardziej nieodpowiednim i nieprawdopodobnym miejscu - właśnie tam, gdzie obiecało się być.
Oczywiście nie miałem stuprocentowej pewności, tylko przeczucie. Często mi się to zdarza, kiedy poluję. Można by rzec, taki szósty zmysł. Zjawiwszy się w domu twojej matki, odsłuchałem nagraną przez ciebie wiadomość, ale rzecz jasna nie miałem pojęcia, skąd dzwoniłaś. Nie powiem, miło było poznać numer twojej komórki, wiedziałem, że może się przydać, ale mogłaś dzwonić choćby z Antarktydy, a mój plan wymagał tego, abyś była gdzieś w pobliżu.
- I wtedy twój chłopak wszedł na pokład samolotu lecącego do Phoenix. Tak, tak, Victoria nie spuszczała go i pozostałych z oczu. Przy tylu przeciwnikach nic mogłem sobie pozwolić na działanie w pojedynkę. Tak oto dowiedziałem się tego, na czym mi zależało że naprawdę przebywasz gdzieś w okolicy. Na tę ewentualność byłem już przygotowany, zdążyłem przejrzeć twoje urocze rodzinne filmiki. Pozostawało mi tylko wcielić mój plan w życie.

Niemożliwe! Jak to, genialny plan Cullenów się nie powiódł, bo Tofik mimo wszystko wykazał się trzema miligramami inteligencji więcej? Jestem w szoku. 

Dżejms ma jednak nadzieję, że może mimo wszystko Edzio coś przedsięweźmie po brutalnej śmierci swej lubej, żeby Tofik miał się z kim pobawić. Aby pomóc McSparklowi się odpowiednio wkurzyć, Brzydal nagrywa cały showdown. 

WTEM!

- Chciałbym wpierw o czymś wspomnieć, nie zajmie to zbyt wiele czasu. Bałem się już, że Edward się domyśli i zepsuje mi tym samym całą zabawę. Otóż jeden jedyny raz, lata temu, wymknęła mi się upatrzona przeze mnie ofiara.
Przeszkodził mi pewien wampir, który darzył ją idiotycznie gorącym uczuciem - nigdy nie zrozumiem, co też takiego niektórzy moi pobratymcy widzą w ludziach. Ów wampir odważył się na coś, przed czym twój słaby Edward się wzdraga. Gdy tylko dowiedział się o moich zamiarach, wykradł dziewczynę z przytułku dla obłąkanych, w którym pracował, i sprawił, że przestała być dla mnie kusząca. Biedulka była tak otępiała, że chyba nawet nie czuła bólu - tak długo przebywała samotnie w celi. Sto lat wcześniej za jej wizje spalono by ją na stosie, w latach dwudziestych dwudziestego wieku zostawał dom wariatów i elektrowstrząsy. Kiedy w końcu otworzyła oczy, silna siłą wiecznej młodości, czuła się tak, jakby nigdy wcześniej nie widziała słońca. Stary wampir zrobił z niej żwawego młodego wampira i nie miałem już powodów, by ją ścigać. - Westchnął ciężko.
- W gniewie zgładziłem więc starego.
- Alice - szepnęłam zszokowana.

W rękach utalentowanego pisarza/pisarki historia Ali mogłaby być całkiem niezła. Mnie przynajmniej ten mały fragment zainteresował bardziej niż cały Zmierzch, mimo że za Alice nie przepadam. Dlatego właśnie niczego więcej się nie dowiem. Well, fuck. 
- Tak jest, twoja przyjaciółka. Muszę przyznać, że byłem zaskoczony, widząc ją wśród was na polanie. No cóż, być może twoją rodzinkę nieco to pocieszy - wprawdzie dostałem ciebie, ale to oni dostali ją, jedyną ofiarę, jaka kiedykolwiek mi się wymknęła. Poniekąd to zaszczyt.
A pachniała tak smakowicie... Nadal żałuję, że nie dane mi było jej skosztować. Pachniała nawet lepiej od ciebie. Bez obrazy. Masz bardzo ładny zapach, jakiś taki kwiatowy...

Następny, który chce wpierdzielać kwiaty. Czy wszystkie wąpierze to jakieś kwiatofagi? 

Tofik postanawia nareszcie zabrać się za jakieś konkrety. 

Ponownie zebrało mi się na wymioty. Chciał zadawać mi ból widziałam to w jego oczach. To, że mnie złapał, nie satysfakcjonowało go. Nie miał zamiaru po prostu pożywić się i odejść. A tak liczyłam na szybką, łatwą śmierć! Zaczęły mi się trząść kolana przestraszyłam się, że zaraz się przewrócę.
James odsunął się ode mnie i zaczął okrążać, jakby był turystą podziwiającym wystawioną w muzeum rzeźbę. Zastanawiał się za pewne, od czego by tu zacząć, ale nie zmienił wyrazu twarzy i nadal uśmiechał się pogodnie.
Nagle przyjął znaną mi z polany pozę - pochylił się do przodu niczym drapieżnik gotowy do skoku. Jego uśmiech robił się coraz szerszy, aż w końcu przestał być uśmiechem, a stał się palisadą obnażonych połyskujących zębisk.
Tym razem nie potrafiłam opanować naturalnego odruchu - rzuciłam się do ucieczki. Wiedziałam, że nie ma to najmniejszego sensu i że ledwie trzymam się na nogach, ale panika wzięła górę. Ruszyłam w stronę tylnego wyjścia.
James w mgnieniu oka zastąpił mi drogę. Działał tak szybko, że nie zdołałam nawet dostrzec, czy użył ręki, czy też nogi, w każdym razie z ogromną silą uderzył mnie w pierś. Odrzuciło mnie aż pod ścianę. Tyłem głowy uderzyłam o lustro. Tafla szkła wygięła się w kilku miejscach, a na podłogę spadła kaskada srebrnych odłamków.

Na Wielkiego Cthulhu, prawie jakbym czytała książkę o krwiożerczych wampirach! Co się dzieje? Stefciu, natychmiast się wytłumacz! 
- Ładny efekt, nie powiem - skwitował, lustrując wyrządzone przez siebie szkody. Ton jego głosu nadal był swobodny, uprzejmy. - Właśnie, dlatego wybrałem tę salę na miejsce naszego spotkania. Doszedłem do wniosku, że doda mojemu filmikowi wizualnej dramaturgii. I chyba zgodzisz się ze mną, że się nie myliłem?

Federico Fellini się znalazł. Nie gadaj, tylko bierz się do roboty. 
Puściłam tę uwagę mimo uszu. Stanęłam na czworakach i zaczęłam pełznąć w kierunku drugich drzwi.
Ani się obejrzałam, a już stał nade mną. Z całych sil nastąpił mi na nogę. Zanim poczułam cokolwiek, moich uszu dobiegł trzask, ale tym razem los nie był już dla mnie tak łaskawy i zaraz potem zalała mnie fala potwornego bólu. Nie potrafiłam powstrzymać krzyku. Zwinęłam się w kłębek, żeby dosięgnąć złamanej nogi. James stał wciąż nade mną, uśmiechając się promiennie.

O, właśnie tak! Woohoo!

... 

Wiecie co? Chyba jestem jednak okropną osobą…

- Nie chciałabyś może zmienić swojej ostatniej prośby? - spytał spokojnie. Dźgnął stopą moją nogę i usłyszałam przeraźliwy wrzask. Ułamek sekundy później zdałam sobie sprawę, że wydobywa się on z mojego własnego gardła.

Ani to pierwszy, ani ostatni raz, kiedy Belcia ma problemy z przypisaniem pewnych czynności własnej osobie. (+1 głupota)

- Nie wolałabyś teraz, żeby Edward spróbował mnie odnaleźć? - podpowiedział.
- Nie! - wycharczałam. - Nie, Edwardzie! - Przerwał mi kolejny cios. Znów poleciałam na lustra.
Do bólu bijącego od złamanej kończyny dołączył inny, z miejsca, w którym szkło przecięło mi skórę głowy. A potem coś ciepłego zaczęło spływać mi po włosach z przerażającą szybkością. Poczułam, że powoli przemaka mi góra podkoszulki, usłyszałam, jak krople owego ciepłego płynu uderzają o parkiet. Znajomy zapach wywołał kolejną falę mdłości.

Z powodu bólu i utraty krwi Belcia zaczyna tracić przytomność. Ostatnie co widzi, to szykujący się do wyżerki Tofik. 

Koniec rozdziału. Czy Belka zostanie uratowana przez wybitnie nieudolną Sparklącą rodzinkę? Naiwne pytanie, wiem. Do zobaczenia.


(+100 Mary Sue)
(+100 bitch)
(+57 głupota)

Beige 










niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział XXI: Telefon


Muszę się Wam do czegoś przyznać.

Od czasów „Zaćmienia Umysłu” mamy z Beige zwyczaj dzielenia się materiałem do analizy przed rozpoczęciem kolejnego tomu. Zasady są proste: pobieżnie przeglądamy wybrane dzieło Meyer i decydujemy, czy dana książka zawiera rozdział, który koniecznie chcemy rozszarpać na kawałki, lub przeciwnie – taki, którego nie damy rady tknąć choćby kijem od miotły.
Gdy tylko zdecydowałyśmy, że zabierzemy się za „Zmierzch”, z góry poprosiłam ją o część nieparzystą, a wszystko z powodu tego odcinka. Jeszcze przed właściwym startem bloga postanowiłam bowiem, że dzisiejsza odsłona będzie się opierała na fanficku mojego autorstwa – konkretnie, alternatywnej wersji rozmowy między Bellą i Jamesem.

Nie udało się.

Nie zrozumcie mnie źle – próbowałam. Miałam w głowie cały scenariusz. Niestety, zrealizowanie go okazało się być absolutnie niemożliwe; wprowadzenie poprawek jedynie w obrębie tego rozdziału byłoby po prostu niewystarczające. Aby bezsensowny podstęp Jima w ogóle nabrał rąk i nóg, należałoby przepisać książkę mniej więcej od rozdziału osiemnastego. Dlatego dziś otrzymacie analizę w tradycyjnej formie – mam nadzieję, że mimo tego równie udaną.


Nasza bohaterka, która z powodu dręczącej ją zgryzoty nie jest w stanie przespać przepisowych ośmiu godzin dla urody, zrywa się z łóżka o drugiej nad ranem i udaje się do pokoju obok; tam zaś odnajduje Jaspera i Alice, szkicującą wnętrze jakiegoś pomieszczenia.

Alice miała kolejną wizję? – spytałam Jaspera.
Tak. Coś kazało mu wrócić do pokoju z wideo, ale teraz nie był już zaciemniony.
(…)
A tam stoi telefon – szepnęłam, wskazując odpowiednie miejsce.
Spojrzeli na mnie.
To dom mojej mamy – wyjaśniłam.
Alice w okamgnieniu dopadła komórki.
(…)
Bello, przyjedzie po ciebie Edward. Wywiezie cię dokądś w asyście Carlisle’a i Emmetta. Przeczekasz tam jakiś czas w ukryciu.

Jak rozumiem, mówiąc „dom” Bella ma na myśli obiekt znajdujący się z Arizonie, a nie mieszkanie na Florydzie (w którym wszak nigdy nie była). Innymi słowy...

...JAMES. TU. JEST.

Cullenowie wiedzą już, że nie dadzą rady rozwiązać tego konfliktu pokojowo. Zdają sobie sprawę, że najprawdopodobniej będą zmuszeni zamordować Tofika – to właśnie w tym celu Emmett, Carlisle i Edward udali się na polowanie. Niestety, Jim im prysnął...A teraz Ala i Jazz znają jego obecnie położenie.

*bierze głęboki wdech*

CZY ISTNIEJE JAKIŚ – JAKIKOLWIEK – POWÓD, DLA KTÓREGO MEYEPIRY WCIĄŻ SIEDZĄ BEZCZYNNIE W HOTELU, DŁUBIĄC W NOSIE, ZAMIAST POBIEC W TE PĘDY DO DOMU PANI DWYER I RAZ NA ZAWSZE SKOŃCZYĆ TĘ FARSĘ?! PO DIABŁA CZEKAĆ NA MCSPARKLE'A?! TEN TCHÓRZ I TAK NIE NARAZI SWYCH ARYSTOKRATYCZNYCH RĄK NA SZWANK, JAKIEGO MOGŁYBY DOZNAĆ W WYPADKU EWENTUALNEJ WALKI!
DLACZEGO WCIĄŻ GANIACIE W KÓŁKO, ZAMIAST WRESZCIE ROZWIĄZAĆ TEN PROBLEM ?! JAMES NIE MA POJĘCIA, ŻE KONTROLUJECIE JEGO POSUNIĘCIA! MACIE PRZEWAGĘ!
PRZE-WA-GĘ!!!

Głupota: + 200

...Ta książka wykończy mnie psychicznie.

Przyjedzie Edward? – Poczułam się niczym topielec, który ostatkiem sił chwyta przepływającą nieopodal kamizelkę ratunkową.
Tak, pierwszym możliwym lotem. Spotkamy się na lotnisku i zaraz polecicie dokądś dalej.

Najlepiej na Księżyc. Ostatecznie, gdzie indziej można się skutecznie skryć przed tak potężnym przeciwnikiem, jakim jest samotny wąpierz, pozbawiony jakiejkolwiek mocy ofensywnej?



Ale co z moją mamą, Alice? Ten potwór czatuje na moją mamę! – Mimo bliskości Jaspera w moim głosie pobrzmiewała nuta histerii.
Nie ruszymy się stąd tak długo, jak będzie grozić jej niebezpieczeństwo.

Wyrażeniem-kluczem jest tu zdecydowanie „nie ruszymy”.


Naprawdę, kochani – zwizualizujcie to sobie. James przebywa obecnie w Phoenix, w dawnym domu Belli; ogląda sobie filmy na wideo, dogląda kwiatki i urządza fantastyczne imprezy piżamowe w oczekiwaniu na Renee.
W tym samym czasie Cullenowie trwają w stanie nieustannej gotowości kilka dzielnic dalej, mężnie gapiąc się w hotelową ścianę.

...I pomyśleć, że krytykowałam trzydziestodniową podróż Volturi.

Tak się nie da, Alice. Nie możecie pilnować w nieskończoność wszystkich moich bliskich. Nie widzisz, jaką przyjął taktykę? To nie mnie stara się wytropić, tylko ludzi na których mi zależy. W końcu kogoś osaczy, zrobi mu krzywdę. Nie mogę.
Złapiemy go, Bello.

WIĘC RUSZ ZAD I... * kolejny głęboki wdech* Jestem spokojna. Jestem spokojna. Dlaczego w taki piękny letni dzień (licencjat obroniony na piątkę, ha!) z własnej woli męczę się z tym gniotem?
Jestem spokojna.

Do akcji wkracza Jasper...


O Posejdonie. Nie. Przepraszam. Przepraszam! Cofam wszystko! Wróćmy do pełnego posępnego milczenia wpatrywania się w TV! Wszystko, byle nie Jasper i jego moc.

Abyście mogli zrozumieć, skąd bierze się moje przerażenie, muszę teraz powrócić do pewnego akapitu, który pominęłam przy powyższych cytatach i zestawić go z kolejnym fragmentem powieści:

Nie odrywałam w wzroku od szkicu znajomego wnętrza. Jasper przysunął się do mnie bliżej niż kiedykolwiek i delikatnie przyłożył swą dłoń do mojego ramienia. Ledwie czułam jej dotyk, ale podziałało – strach został dziwnie stłumiony, rozproszony.
(…)
Alice rzuciła Jasperowi porozumiewawcze spojrzenie. Ni stąd, ni zowąd ogarnęła mnie potężna fala senności. Oczy same mi się zamknęły. Świadoma tego, co się dzieje, zmusiłam się do rozwarcia powiek i czym prędzej odsunęłam od Jaspera.
Nie chcę teraz spać – syknęłam, wychodząc z pokoju.

W poprzedniej analizie Beige wspomniała już mimochodem o talencie Jazza, dodając, że jest on bardzo dokuczliwy i naruszający wolność drugiego człowieka. Pozwólcie, że rozwinę tę myśl.

MOC JASPERA JEST CHOLERNIE PRZERAŻAJĄCA.

Jeżeli śledziliście nasze analizy „Przed Świtem”, pamiętacie może, iż jednym ze strażników Volturi była niejaka Chelsea – wampirzyca, która potrafi wpływać na związki międzyludzkie. Chelsea sprawia, iż w ciągu zaledwie kilku sekund rodzice bez żalu odwracają się od swoich dzieci, małżonkowie zaczynają darzyć się niechęcią, a przyjaciele mają ochotę poderżnąć sobie gardła, lub przeciwnie – dwoje kompletnie obcych sobie ludzi nie stąd ni zowąd zaczyna czuć do siebie nieledwie psie przywiązanie.

Tego rodzaju dar jest istnym koszmarem; trudno wyobrazić sobie coś gorszego, niż utratę swoich najbliższych i to utratę dosłowną – kompletne wyrzucenie ich ze swego serca. A jednak jest w tej serii jeszcze jeden wąpierz, którego nadnaturalne działania mają równie niszczycielską moc. Mowa, oczywiście, o panu Hale.

Przyznajcie – gdy myślicie o uzdolnieniach Cullenów, tym, co przychodzi Wam na myśl, jest telepatia Eda i (wadliwe) przewidywanie przyszłości przez Alice. O mocy Jazza nie pamięta się przede wszystkim dlatego, że Meyer...też o niej nie pamięta. Czytając sagę, mam nieodparte wrażenie, że Stefa potrzebowała kogoś, kto będzie służył Belce za chodzące Valium; niefrasobliwie przypisała więc owo zadanie mężowi wiecznej Sweet Sixteen, nie bacząc, jakie będzie miało to skutki dla całościowego wymiaru powieści.

A co tak naprawdę potrafi Jasper? Za TwilightWiki:

Because he was charismatic as a human, Jasper can sense and change the emotions of others as a vampire, though he must be careful not to constantly manipulate those around him, so as not to create a false reality of others simply feeling what he wants them to feel. His gift is one of few that can affect Bella without getting blocked by her mental shield, because his power can actually influence people's feelings rather than create an illusion. (...)
He mainly uses it to calm down people who have been angered, to end a situation peacefully. During his years with Maria and her coven, his power allowed him to control the newborn vampire soldiers better, which is what made him Maria's favorite. He could constantly sense the pain of those he killed, either for position or sustenance. (...)
Although his power is useful, the mood he inflicts only lasts for as long as his targets are within his range.
 
Innymi słowy – Jazz potrafi o wiele więcej, niż uspokoić wybraną osobę, choć przez wszystkie tomy widzimy go wyłącznie jako żywy Persen; umie w dowolny sposób wpłynąć na uczucia partnera lub wroga.

FACET SPRAWIA, ŻE CZUJESZ TYLKO I WYŁĄCZNIE TO, CZEGO ON SOBIE ZAŻYCZY.

Spójrzcie jeszcze raz na cytat u góry – wycięłam z niego zaledwie dwa zdania, nie odnoszące się bezpośrednio do mocy Hale'a. Nie ma tam ani słowa o ewentualnych ograniczeniach, jak długo obiekt perswazji pozostaje w zasięgu ręki manipulatora. Wiecie, co to znaczy? Jasper jest w stanie sprawić, że poczujecie dowolny rodzaj emocji, niezależnie od tego, jak dalekie byłyby one od waszej prawdziwej natury i chwilowego nastroju.

Zaraz – powie ktoś – przecież ten dar ma potężną wadę: Jasper też odczuwa daną zmianę!
Owszem, należy jednak pamiętać, że Meyepiry są w stanie doskonalić swe umiejętności, vide casus Kate, która w przeciągu kilkuset lat zdołała przenieść rażenie prądem z dłoni na całe ciało. Jazz może ODCZUWAĆ owe emocje, nie ma jednak żadnego dowodu na to, że nie był w stanie nauczyć się ich KONTROLOWAĆ. Ludzie, jak widać na przykładzie Belli, nie mają takiej możliwości.

Jasper jest w stanie zrobić WSZYSTKO ze swym bliźnim. Może sprawić, że obiekt jego manipulacji wpadnie w furię, w trakcie której wymorduje swoją rodzinę; doprowadzić kogoś na skraj pożądania, tak, by dosłownie rzucił się w swej chuci na (obcą) osobę; wpędzić w depresję tak głęboką, że ofiara w ciągu kilku godzin popełni samobójstwo z rozpaczy. Żadnych granic, żadnych barier; a biorąc pod uwagę, jak bardzo dysfunkcyjna jest rodzina Cullenów, nie zdziwiłabym się zanadto, gdyby tego rodzaju psychiczne tortury stanowiły dla Jazza rodzaj rozrywki.

A teraz postawcie go obok Edzia, który podgląda sekrety i pragnienia swej rodziny w trybie 24/7 (Meyepiry wszak nie śpią)...I spróbujcie mi logicznie wytłumaczyć, jakim cudem oni wszyscy nadal są w stanie tworzyć bezproblemową, gnieżdżącą się w tym samym budynku, szczęśliwą familię.


Przez trzy i pół godziny, skulona w kłębek, kołysząc się rytmicznie, wpatrywałam się w ścianę. Nie miałam pojęcia, jak wyrwać się z tego koszmaru, nie widziałam dla siebie żadnej drogi ucieczki. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia – czekała mnie okrutna śmierć, a jedyną niewiadomą było to, ile osób zginie przede mną.

Zadzwoń do Emmetta i wytłumacz mu, że James ukrywa się w twoim domu; jestem pewna, że mój ulubieniec rozwiąże ten problem w ciągu godziny (wliczając dojazd z lotniska).

Jeśli Emm będzie akurat zajęty ratowaniem Ziemi przed najazdem kosmitów, zatelefonuj do Carlisle’a i poproś, by udał się na Florydę w celu zapewnienia ochrony twojej matce i ojczymowi.

Następnie wykręć numer Warda i ochrzań go za bycie bezużytecznym panikarzem.

Gdy będziesz miała za sobą wszystkie rozmowy, udaj się do pokoju obok i wykop za drzwi dwie zmumifikowane mameje, przykazując im, by nie wracali, dopóki nie oderwą Tofikowi łba.

NA WSZYSTKIE BÓSTWA POGAŃSKIE, ZAMIAST BUJAĆ SIĘ W PRZÓD I W TYŁ NICZYM DZIECKO Z CHOROBĄ SIEROCĄ, ZRÓB COŚ, COKOLWIEK, ŻEBY WYKARASKAĆ SIĘ Z TEJ SYTUACJI! JAKA ZNOWU OKRUTNA ŚMIERĆ?! TOFIK JEST EWIDENTNIE ZAJĘTY OGLĄDANIEM ARCHIWALNYCH ODCINKÓW THREE'S COMPANY! JEDYNYM, CO STAWIA CIĘ W SYTUACJI ZAGROŻENIA. JEST TWOJA WŁASNA MAMEJOWATOŚĆ I NIEKOMPETENCJA TWOICH OCHRONIARZY, TY AMEBO!!!

Głupota: + 100

Moją ostatnią deską ratunku był Edward. Łudziłam się myślą, że na widok jego twarzy coś się we mnie odblokuje i znajdę jakieś rozwiązanie.

Hehe, no to jesteś, mówiąc nieelegancko, w czarnej rzyci.

Wyszłam z sypialni dopiero wtedy, gdy zadzwonił telefon. Wstydziłam się trochę za swoje zachowanie. Miałam nadzieję, że nie uraziłam żadnego z moich opiekunów i że oboje zdawali sobie sprawę, jak bardzo jestem im wdzięczna za ich poświęcenie.


Niniejszym składam obietnicę – w ramach ćwiczenia silnej woli, nie użyję dzisiaj więcej Caps Locka. Myślę, że już za momencik docenicie ogrom mojego poświęcenia.


Okazuje się, że dzwoniła męska część familii C. - wchodzą na pokład samolotu. Jasper udaje się do recepcji, aby wymeldować nasze gwiazdeczki (Nie do wiary! Czyżby wreszcie wpadli na to, że należałoby raczej udać się do obecnej kryjówki Jamesa, a.k.a rodzinnego domu Belli?). Nagle rozbrzmiewa telefon Alice – to Renee chce porozmawiać z Belcią.

 
...

...

No i jesteśmy. Oto przed Wami fragment „Zmierzchu”, który swoim bezsensem fabularnym i galopującą głupotą zdołał zamordować moją wenę twórczą.

Muszę Was z góry przeprosić za to, co teraz nastąpi – cytat, który za chwilę ujrzycie, zajmuje ponad trzy strony w wydaniu książkowym. Zazwyczaj staram się unikać wklejania zbyt dużych fragmentów (i zdaję sobie sprawę, że w tym wypadku mówimy o końskiej dawce), ale mam nadzieję, że wyjątkowo się przemęczycie – aby dalsza analiza miała sens konieczne jest, byście zapoznali się z tą sceną w najmniejszych detalach.

Halo? – powiedziała Alice. – Już ją daję... Twoja mama – szepnęła do mnie bezgłośnie.
Halo?
Bella? Bella? – usłyszałam znajomy głos. Znałam też bardzo dobrze jego ton. Jako dziecko słyszałam podobny okrzyk tysiące razy – zawsze, gdy podeszłam zbyt blisko do krawężnika albo znikłam mamie z oczu w jakimś zatłoczonym miejscu. Była przerażona.
Westchnęłam głęboko. Tego właśnie się spodziewałam, choć starałam się przecież, by wiadomość, którą jej zostawiłam, zmusiła ją do działania, nie napędzając przy tym stracha.
Uspokój się, mamo – powiedziałam jak najbardziej kojącym głosem. Odeszłam parę kroków od Alice – nie byłam pewna, czy pod jej czujnym okiem będę umiała kłamać dostatecznie przekonująco. – Nic takiego się nie stało. Daj mi minutkę, a wszystko ci wyjaśnię, obiecuję.
Zamilkłam zdziwiona tym, że mi jeszcze nie przerwała.
Mamo?
Ani pary z ust, póki ci nie powiem, co mówić. – Nie tego się spodziewałam. W słuchawce odezwał się nieznany mi męski głos, przyjemny baryton podobny do tych, które słyszy się w reklamach luksusowych samochodów. Mężczyzna mówił bardzo szybko. – Rób, co ci każę, a twojej matce włos z głowy nie spadnie.Przerwał na chwilę. Sparaliżowana strachem czekałam na dalsze instrukcje. – Świetnie – pogratulował mi. – A teraz powtórz za mną, byle naturalnym tonem: „Nie ma mowy, mamo. Zostań tam, gdzie jesteś”.
Nie ma mowy, mamo. Zostań tam, gdzie jesteś – wyszeptałam z trudem.
Widzę, że nie idzie ci najlepiej. – Mężczyzna wydawał się rozbawiony. Rozmawiał ze mną jak gdyby nigdy nic, jakby był moim znajomym. – Może przejdziesz do innego pomieszczenia, żeby niczego nie zdradzić swoim wyrazem twarzy? Twoja matka wciąż może wyjść z tego cało. No, rusz się. I powtórz: „Mamo, proszę posłuchaj”. Czekam.
Mamo, proszę, posłuchaj – odezwałam się błagalnym tonem, przechodząc posłusznie do sypialni. Na swoich plecach czułam stroskane spojrzenie Alice. Zamknęłam za sobą drzwi, usiłując myśleć logicznie, mimo obezwładniającego mnie przerażenia.
Jesteś już sama? Odpowiedz tylko „tak” lub „nie”.
Tak.
Ale twoi przyjaciele nadał mogą podsłuchiwać tę rozmowę, prawda?
Tak.
Dobra nasza. Powiedz teraz: „Mamo, zaufaj mi”.
Mamo, zaufaj mi.
Nie spodziewałem się, że los będzie dla mnie tak łaskawy. Byłem gotowy czekać, a tymczasem twoja matka zjawiła się dużo wcześniej. I chyba dobrze, że tak się stało, nieprawdaż? Nie musisz się już dłużej zamartwiać.
Czekałam, co powie dalej.
A teraz słuchaj uważnie. Chcę, żebyś odłączyła się od swoich opiekunów. Sądzisz, że ci się to uda? Odpowiedz „tak” lub „nie”.
Nie.
Przykro mi to słyszeć. Miałem nadzieję, że jesteś nieco bardziej pomysłowa. Od tego zależy w końcu życie twojej matki. Powtarzam. Czy sądzisz, że uda ci się odłączyć od swoich opiekunów?
Nie miałam wyboru, musiałam coś wymyślić. Przypomniało mi się, że pojedziemy na lotnisko, dobrze mi znane lotnisko międzynarodowe Sky Harbor: zatłoczone, z plątaniną przejść i korytarzy.
Tak.
Teraz lepiej. Nie wątpię, że czeka cię trudne zadanie, ale, sama rozumiesz, jeśli tylko się zorientuję, że ktoś ci jednak towarzyszy, cóż, nie będę dłużej taki miły dla twojej matki. Musisz o nas już wiedzieć dostatecznie dużo, żeby zdawać sobie sprawę jak szybko wyczułbym obecność jednego z pobratymców. I jak szybko w takim wypadku byłbym w stanie odpowiednio potraktować twoją rodzicielkę. Czy wszystko jasne? Tak lub nie?
Tak – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
Świetnie, Bello. A oto, co będziesz musiała później zrobić. Przyjdź do domu swojej matki. Koło telefonu będzie pewien numer. Zadzwoń pod niego. Powiem ci wtedy, dokąd masz się udać.
Wiedziałam, rzecz jasna, jakie miejsce ma na myśli i jak cała ta historia ma się zakończyć. Mimo to zamierzałam postępować zgodnie z jego instrukcjami. – Poradzisz sobie? Odpowiedz „tak” lub "nie”.
Tak.
Byle do południa, Bello, bardzo cię proszę – dodał uprzejmie. – Nie mogę tak siedzieć cały dzień.
Gdzie jest Phil? – zapytałam prosto z mostu.
Och, niegrzeczna dziewczynka. Miałaś nie odzywać się bez pozwolenia.
Zamilkłam.
Pamiętaj, że twoi przyjaciele nie mogą zacząć niczego podejrzewać. To bardzo ważne. Powiedz im, że dzwoniła twoja mama i że udało ci się ją przekonać, że nie powinna na razie wracać do domu. A teraz powtórz za mną: „Dziękuję, mamo”.
Dziękuję, mamo. – Do oczu napłynęły mi łzy, ale robiłam wszystko, co w swojej mocy, żeby się nie rozkleić.
Powiedz: „Kocham cię, mamo. Niedługo się zobaczymy”. No, mów.
Kocham cię, mamo – wykrztusiłam. – Niedługo się zobaczymy.
Do zobaczenia, Bello. Nie mogę się już doczekać naszego kolejnego spotkania. – Tropiciel się rozłączył.
(…)
Powolutku przez mur bólu i rozpaczy zaczęły przebijać się pierwsze myśli. Jak postąpić? Wydawało mi się, że nie mam wyboru – muszę iść do lustrzanej sali i zginąć z rąk wampira. Nie miałam przy tym żadnej gwarancji na to, że jeśli się tam pojawię, mamie nic się nie stanie. Mogłam tylko mieć nadzieję, że James poprzestanie ma mnie, że usatysfakcjonuje go samo pokonanie Edwarda. Ogarnęła mnie rozpacz – nie było mowy o żadnym kompromisie, to James dyktował warunki. Nie miałam innego wyjścia. Musiałam spróbować uciec, choć wiedziałam, co mnie czeka.
Odepchnęłam strach na granice świadomości. Decyzja została podjęta, nie było więc sensu zadręczać się jakimś dramatycznymi wizjami. Musiałam teraz trzeźwo zaplanować każdy swój krok. Lada chwila miałam stanąć twarzą w twarz z Alice i Jasperem, a oni nie mogli się niczego domyśleć. Wiedziałam doskonale, jak bardzo jest to istotne i jak bardzo nierealne. Dziękowałam Bogu, że Jasper poszedł do recepcji. Gdyby wyczuł przez drzwi, co przeżywałam rozmawiając przez telefon, cały mój plan spaliłby na panewce. Po raz kolejny spróbowałam zdławić w sobie lęk. Musiałam się za wszelką cenę uspokoić, chłopak mógł wrócić w każdej chwili. Skupiłam się na planowaniu ucieczki. Liczyłam na to, że przyjdzie mi pomocą dobra znajomość zakamarków lotniska. Tylko pod tym względem miałam nad moimi towarzyszami przewagę. Zaczęłam się zastanawiać, jak by tu oderwać się od Alice….

*bierze wdech, którego głębokość wystarczyłaby do nadmuchania wszystkich weselnych balonów w średniej wielkości sali bankietowej*

Obiecałam. Obiecałam i, do diabła, dotrzymam słowa. Mam jednak nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że przemaglowanie tego kawałka na chłodno i bez emocji kosztuje mnie wiele wysiłku.

Zróbmy listę.

  • Idiots, idiots everywhere
    Lubię filmowego Jamesa; chodzi bez koszuli, ma tatuaż na biodrze i jako jedyny w tym cyrku przypomina coś, co można by określić mianem faktycznego krwiopijcy. Jim książkowy wypada przy nim, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało w przypadku ekranizacji, dosyć blado – jest po prostu sadystą (wiem, że w książce nie uświadczy się na to żadnego dowodu, tak jednakowoż twierdzi wyrocznia powstała pod dyktando naszej ulubionej autorki; a wszyscy zgadzamy się przecież, że nasza ulubiona autorka wie najlepiej, prawda?) z niezrozumiałą obsesją na punkcie naczelnej Mary Sue sagi. Nawet on miewa jednak jaśniejsze momenty – trzeba wszak pamiętać, że jego ulubioną rozrywką jest (skuteczne) trollowanie Cullenów.
    Dlatego też chcę wierzyć, że IQ Jamesa nie pogorszyło się drastycznie przez ostatnich kilka godzin, w ciągu których zajmował się koszeniem trawnika przed rezydencją Swan-Dwyer; naprawdę mam nadzieję, że tropicielowi wystarczyło zaledwie kilka godzin wzajemnych interakcji aby odkryć, że Glitter Family w 6/7 składa się z, eufemistycznie rzecz ujmując, osobników o przeciętnych możliwościach intelektualnych. Tylko w ten sposób można bowiem wyjaśnić wszystkie luki w jego Diabolicznym Planie, z których każda ma wielkość porównywalną z powierzchnią stadionu Wembley.
  • Babciu, a dlaczego masz takie wielki uszy?
    Kojarzycie scenę transformacji w meyepira z „Przed Świtem”? Oczywiście, że tak; takich rzeczy się nie zapomina. A może przechowujecie nadal w zakamarkach swej pamięci scenę, gdy świeżo zwampirzona Bella zachwyca się swoim nowym słuchem, którego zasięg można liczyć w kilometrach? Cóż, wygląda na to, że tego rodzaju bajery dostępne są jedynie w pakiecie „Mary Sue”; wersja standardowa ma do zaoferowania potencjalnym abonentom jedynie opcję słuchu wybiórczego.
    Truizm Time: zmysłów nie da się wyłączyć na zawołanie. Znajdując się w cichej, ograniczonej przestrzeni będziemy absorbować nawet najdrobniejsze brzmienia z otoczenia. Oczywiście, możemy spróbować zagłuszyć niechciane dźwięki lub rozmowę i starać się skoncentrować naszą uwagę na czymś innym, ale chcąc nie chcąc, wciąż je zarejestrujemy (kto kiedyś stał w kolejce do spowiedzi za przygłuchą starowinką, ten wie, o czym mówię). Nie ma znaczenia, że Alice chciała zapewnić Belce prywatność; musiała zauważyć, że kobiecy tembr głosu został nagle zastąpiony męskim barytonem. Dlaczego więc nie skupiła się na dźwiękach dochodzących z słuchawki przynajmniej na chwilę, w celu ustalenia kto jest po drugiej stronie? Owszem, respektowanie granic bliźniego jest arcyważne, ale niekoniecznie priorytetowe w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. I nie, Ala nie mogła założyć, że Bella rozmawia ze swoim ojczymem – panna Swan zadaje rozmówcy pytanie o miejsce pobytu Phila i zwraca się do telefonującego per „mamo”.
    Nawiasem mówiąc, jak przekonamy się już wkrótce, Alice nie jest bynajmniej jedyną postacią w tej serii, której przydałoby się porządne wyszorowanie uszu.
  • Niech się dzieje wola Nieba, albo cała władza w ręce nastki
    Tofik jest zły; Tofik lubi nutkę adrenaliny, wynikającą z prowadzenia skomplikowanej psychologicznej rozgrywki; Tofik uwielbia knuć i spiskować; Tofik mógłby z powodzeniem zostać religijnym guru, albowiem jego głęboka wiara w przychylność sił wyższych wprawiłaby w stupor nawet największych fanatyków.
    Rada dla wszystkich potencjalnych czarnych charakterów: jeśli chcecie zawrzeć w swym życiorysie filmową scenę konfrontacji między Tym Złym i jego przeciwnikiem, nie zwalajcie całego planu na barki swej ofiary – zwłaszcza, jeżeli ową ofiarą jest niezbyt rozgarnięta, pozbawiona charakteru siedemnastolatka. Nawet, jeżeli nie wygada wszystkiego swoim wspólnikom, to istnieje 99% szansa, że nie da rady samodzielnie wykonać tak skomplikowanej operacji. Szkoda waszej energii i zapału.
  • Nie mów nikomu, co się dzieje w domu
    Właśnie dowiedziałeś się, że Twoja matka jest przytrzymywana jako zakładnik w rękach szaleńca i masz zaledwie kilka godzin, aby stawić się w wyznaczonym miejscu jako karta przetargowa – bez żadnej gwarancji, iż druga strona dotrzyma warunków umowy i puści rodzicielkę wolno. Co zrobisz, drogi czytelniku? Czy rzucisz się prosto w paszczę lwa, bez planu, broni i jakiejkolwiek szansy na ratunek? Sięgniesz po horoskop, aby sprawdzić, czy gwiazdy nie zalecają na dziś pozostania w domu? A może udasz się do swoich supersilnych, superszybkich, nadnaturalnie utalentowanych przyjaciół, wyjaśnisz im sytuację (możesz napisać krótką wiadomość, jeśli obawiasz się, że szantażysta podsłuchuje w jakiś sposób waszą rozmowę) i razem spróbujecie wymyślić najlepszy możliwy plan uratowania mamusi przy zerowych stratach z waszej strony?
    Jedynym talentem Jamesa jest umiejętność tropienia; nie czyta w myślach, nie jest w stanie powiedzieć, kiedy ktoś kłamie, nie umie się teleportować ani – he, he – nie jest w stanie przewidzieć ruchów przeciwnika. Facet nie ma żadnej możliwości sprawdzenia, czy Belka dostosuje się do jego żądań; może jedynie liczyć, iż okaże się wystarczająco głupia, by pójść do niego jak po sznurku. I nie, proszę nie tłumaczyć bezsensownej uległości Belli paniką, albowiem ten argument miałby rację bytu tylko w sytuacji, gdyby Jim kazał jej zjawić się w domu w ciągu najbliższych dziesięciu minut. Dziewczyna ma przed sobą kilka godzin, by stworzyć jakąkolwiek namiastkę planu, sprzymierzeńców, którzy w jej obronie są gotowi zabić gada oraz pełną świadomość, że jeżeli polezie sama, najprawdopodobniej nie uchroni Renee przed losem deseru. W tej sytuacji pokorne wypełnianie żądań agresora to nie odwaga ani poświęcenie - to czysty, stuprocentowy debilizm. Cullenowie są górą pod każdym względem: wiedzą, gdzie jest Tofik, mają w swych szeregach mistrza wampirycznych sztuk walki oraz supermoce. Dla Jaspera, byłego majora, ułożenie planu zasadzki powinno być bułką z masłem. Odcinanie meyepirów od informacji to samobójstwo.
    No i nie zapominajmy o Emocjonalnym Joincie Jazza; wystarczy, że Cullenowie zbliżą się do domu Belki na taką odległość, jaka konieczna jest do uaktywnienia jego mocy (a biorąc pod uwagę, że węch jest najważniejszym ze zmysłów wąpierzy, myślę, że można bezpiecznie ustalić, iż ów dystans odpowiada temu który pozwala na wyniuchanie przeciwnika; innymi słowy – gdy James zauważy gości, będzie już za późno). Następnie pan Hale podzieli się z tropicielem Fluidami Miłości, które wywołają u Tofika przemożną chęć zapuszczenia dredów i zakupienia lennonków i voilà! Mama bezpieczna, wariat spacyfikowany - można dokonać dekapitacji i spokojnie wrócić do domu.
  • Oferta ważna cały rok (nie dotyczy świąt kościelnych, państwowych, pierwszego dnia wiosny oraz trzeciego poniedziałku po pełni księżyca).
    Męczą Was czasem pytania natury egzystencjalnej i/lub filozoficznej? Mnie też. A to, które ostatnio nie daje mi odpocząć, brzmi: „Jak, na wszystkie świętości, działa dar Ali i dlaczego wyłącza się akurat wtedy, gdy mógłby oszczędzić nam wszystkim czytelniczych mąk?” Zapytanie owo zawiera w sobie wiele pomniejszych:
    Dlaczego Alice zobaczyła Jamesa oglądającego TV, nie zdołała jednak dostrzec, co znajdowało się na ekranie (musicie mi zaufać w tym względzie – to bardzo istotna kwestia)?
    Dlaczego Alice przewidziała Jamesa łapiącego samolot i robiącego włam na chatę pani Dwyer, ale nie odnotowała jego planów związanych z porwaniem matki Belli i wykonaniem telefonu do panny Swan?
    Dlaczego - mimo tego, że rozmowa skończyła się dobrych kilka minut temu - Alice wciąż nie ma żadnej wizji związanej z Belką i jej zamiarem dania w długą (nie, „Alice nie obserwuje Belci” nie jest prawidłową odpowiedzią; po pierwsze, wampirzyca ma pod kuratelą własność histerycznego stalkera, który przerobiłby ją na tubkę brokatu w razie ewentualnego uszkodzenia wyżej wspomnianej własności, a po drugie: działania Belli są ściśle związane z Jimem, którego Ala ma na oku przez cały czas)?

Głupota: + 500

Tak, na ostateczną sumę składają się także punkty będące przelicznikiem energii którą włożyłam w powstrzymywanie się od facepalmów.

(…) musiałam pogodzić się z tym, że miałam już nigdy nie zobaczyć Edwarda. Nie dane mi było choćby zerknąć na niego ze świadomością, że oto staram się wyryć w pamięci obraz jego twarzy, by móc zabrać go ze sobą do lustrzanej sali. Zamierzałam go zranić jak nikt przedtem, a nie mogłam się z nim nawet pożegnać. Przez chwilę pozwoliłam się unieść falom cierpienia, ale wkrótce, tak jak w wcześniej pozostałe uczucia, odepchnęłam je od siebie jak najdalej.



Wiecie co? To przykre – tak zwyczajnie, po ludzku przykre – że jedyną osobą, której rysy twarzy Belcia chciałaby przechować w pamięci i przenieść ze sobą za Perłową Bramę należą do faceta, z którym jest mniej więcej od tygodnia. Pomijam już przyjaciół (niewolnik wciąż jeszcze czeka za kulisami, a więcej kandydatów nie odnotowano); co z Charliem i resztą bliższej lub dalszej rodziny (jeśli takowa w ogóle istnieje)?

Angst: + 10
Bitch: + 5
Zła córka: + 10

Bella wraca do salonu i kłamie, że namówiła mamę na pozostanie na Florydzie. Następnie...robi coś, czego nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć. Zauważywszy hotelową papeterię, nasza heroina postanawia bowiem napisać list pożegnalny do Edzia. O ile sam pomysł nie jest zły, to jego wykonanie nieco kuleje:

Alice – odezwałam się, starając się panować nad głosem. – Czy gdybym napisała list do mamy, dopilnowałabyś, żeby do niej trafił? Zostawiłabyś go u nas w domu?

Nic z tego nie rozumiem, przysięgam.

  • Dlaczego zostawiać list pod opieką Alice? Czy nie prościej byłoby po prostu schować go do kieszeni i zostawić osobiście tam, gdzie wszak masz zamiar się udać – a więc w swoim domu?
  • Po co w ogóle to kłamstwo o matce? Oczywiście, Belka nie mogła przyznać się, że pisze do McSparkle'a, ale ten pomysł jest absurdalny. Dopiero co stwierdziłaś, że twoja matka zgodziła się przez dłuższy czas nie wracać do Phoenix, ty amebo! Jaki byłby zatem sens zostawiania rodzicielce wiadomości w domu, w którym i tak się nie pojawi?!
  • Zakładając, że samobójczy plan panny Swan jednak by się powiódł i James oszczędziłby jej mamę, Renee musiałaby być nieźle zdziwiona, gdyby w czasie pogrzebu Ala wręczyła jej notatkę zaadresowaną do Warda...

Głupota: + 20

List jest ckliwy i nudny, ale jeżeli sobie życzycie, mogę go dla Was streścić:

Kocham Cię. Stop. Muszę uratować mamę. Stop. Mam nadzieję, że podstawienie się psychopatycznemu mordercy na złotej tacy to dobry plan. Stop. W żadnym wypadku nie próbuj mnie pomścić – Alice nie wybaczyłaby Ci, gdybyś w akcie zemsty podarł swój najlepszy beżowy sweter. Stop. Całusy. Stop."

Nawiasem mówiąc – czy zauważyliście, kto nie dostanie żadnego pożegnalnego listu? Charlie, Renee (wszak masz wyjść z tego żywa), Phil – przykro mi, nie jesteście wystarczająco piękni i bogaci, by zasłużyć na papeterię z pięciogwiazdkowego przybytku luksusu.

Zła córka: + 100

Rozdział kończy się poetyckim:

Złożywszy starannie arkusik, wsunęłam go do koperty i ją zakleiłam.
A potem, równie starannie, zapieczętowałam własne serce.

Kicz: + 15


Czy plan się powiedzie? Czy Bella zdoła zmylić swych strażników? Co tak naprawdę knuje James? O tym wszystkim już za tydzień.


Statystyka:

Głupota: 820
Zła córka: 110
Kicz: + 15
Angst: 10
Bitch: 5

Maryboo